Któż
nie zna Ani? Lektura obowiązkowa w szkole, owszem, jednak to jedna z
tych bardzo niewielu lektur, do których uczniowie wracają lub mówią o
niej miło. "Ania z Zielonego Wzgórza" jest książką bardziej
"dziewczyńską", jak to mawia mój syn, jednak pamiętam z lat szkolnych,
że i chłopakom całkiem dobrze się ją czytało. Wydaje mi się, że głownym
tego powodem jest barwna postać Ani, nietuzinkowej dziewczynki, której
perypetie z zapartym tchem śledzą pokolenia dzieci i młodzieży ( i
dorosłych!) od blisko stu lat!
Pamiętam, że
przeczytałam "Anię" po raz pierwszy jeszcze zanim musiałam to zrobić do
szkoły, dlatego że moja ukochana ciocia miała na swoim regale całą
serię. Pamiętam też, że bardzo mocno utożsamiałam się z tą rudowłosą
dziewczynką. Wychowywałam się w latach 90., dlatego też ze swoją bujną
wyobraźnią i pragnieniem zostania pisarką musiałam się kryć przez
równieśnikami, aby nie zostać wyśmianą. W mojej głowie wciąż powstawały
nowe opowieści, które przelewałam do zeszytów, a następnie - paliłam w
piecu. Ponadto tak jak Ania marzyłam, aby być piękną. Może to próżne
marzenie, ale jako pulchne dziecko spotykające się z szykanami, których
wpływ odczuwam do dziś marzyłam, że pewnego dnia obudzę się ładniejsza.
"Ania
z Zielonego Wzgórza" jest książką, która nie potrzebuje recenzji,
albowiem zna ją każdy. Ja nie będę więc obiektywnym recenzentem, bo
lektura tej powieści ma dla mnie duży wydźwięk emocjonalny. Książka jest
przepięknie wydana, co zdecydowanie umila czytanie i tak już miłej
lektury. W porównaniu do "Historynki" czy "Emilki", "Ania z Zielonego
Wzgórza" jest nieco mniej infantylna, jest opowieścią o dorastaniu i o
problemach, o wrażliwości i o tym, że trzeba być dobrym. Język
Montgomery jak zawsze kwiecisty znajduje w osobie Ani dodatkowe ujście,
książka jest więc skarbnicą wspaniałego, soczystego słownictwa. Takie
powieści w dzisiejszych czasach są rzadkością, uważam to więc za
dodatkowy atut "Ani". Co ciekawe, motyw rodzącego się uczucia między
Anią i Gilbertem, można by na siłę podciągnąć pod "enemies to lovers",
choć dawniej tak właśnie okazywało się zainteresowanie dziewczynie. Gdy
mówiłam babci, że jakiś chłopak w szkole we mnie rzuca papierkami, ona
mówiła, że "pewno mu się podobam". Podobnie jest z Anią i Gilbertem.
Biorę się zatem za kolejny tom i wkrótce jego recenzja także pojawi się na blogu!
Monika Banszyńska
Książka otrzymana w ramach współpracy z wydawnictwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz