wtorek, 9 sierpnia 2022

Recenzja: Wiesław Adamczyk "Kiedy Bóg odwróci wzrok"


Pod tytułem „Kiedy Bóg odwrócił wzrok” można ująć ogromnie wiele rzeczy, jak chociażby obozy koncentracyjne, Holocaust, sowieckie łagry czy niedawna zbrodnia w Buczy. Jeżeli ujęty w tytule Bóg nie zwrócił uwagi na takie potworności, można stwierdzić, że tym bardziej nie zauważył losów Polaków mieszkających na Kresach, wywiezionych stamtąd w latach czterdziestych, którym w ciągu  jednej nocy odebrano wszystko.

Jaki jest najstraszniejszy film, jaki w życiu widzieliście? W tym momencie mogą paść tytuły horrorów, w których krew leje się strumieniami, lub opowieści o niezwykle brutalnych torturach czy to fizycznych czy psychicznych. Kiedy ja się nad tym zastanawiałem, doszedłem do wniosku, że w moim przypadku jest to audycja popularno-naukowa. Chodzi o jeden z odcinków „Sensacji XX wieku”, a konkretnie materiał zatytułowany: „Beria – historia bezprawia, część 2”. Co w nim mogło być takiego strasznego? Straszna była opowieść Bogusława Wołoszańskiego, który w tym nagraniu wszedł do wagonu towarowego i przedstawiał, w jakich warunkach transportowano Polaków wypędzonych ze swoich majątków. Pokazał ściany, przez które uciekało ciepło, piecyk, do którego strażnicy zapominali dostarczać opał, oraz dziurę w podłodze pełniącą funkcję toalety. W takich warunkach w lutym 1940 roku wywieziono z Kresów około 250 tysięcy Polaków, czyli mniej więcej tyle, ile mieszkańców liczy dzisiejsza Gdynia, a których jedynym przestępstwem było to, że byli Polakami.
Jedną właśnie z takich rodzin była mieszkająca w Sarnach w ówczesnym województwie wołyńskim rodzina Adamczyków. Jej głową jest Jan Adamczyk, wojskowy w stopniu kapitana, który brał udział w walkach o niepodległość, jak i w konflikcie z bolszewikami. Swoich dzieci nie musztruje, ale stawia wyraźne granice, co wolno, a czego nie wolno. W domu państwa Adamczyków niczego nie brakuje, a przede wszystkim nie brakuje miłości. Widać, że tworzą niezwykle zgraną rodzinę. Nadchodzi jednak dzień, który zmienia wszystko. 1 września 1939 roku, kiedy zaczyna się wojna niemiecko-polska, która dwa dni później stała się drugą wojną światową, ojciec rodziny po raz kolejny staje do walki w obronie ojczyzny.
Wojna z Polską dogasa pod koniec września, a 5 października 1939 roku Adolf odbiera zorganizowaną z okazji zwycięstwa nad II Rzeczpospolitą paradę wojskową, która kroczy Alejami Ujazdowskimi. Tymczasem rodzina Adamczyków cierpi na niedostatek informacji. O ojcu wiedzą tyle, że prawdopodobnie został osadzony w obozie jenieckim w Starobielsku. Jednak Anna wraz z dziećmi nie spodziewa się, że najgorsze dopiero przed nimi. Koszmar zaczyna się w lutym, kiedy późną nocą do drzwi ich domu walą enkawudziści i dają im dwie godziny na spakowanie najważniejszych rzeczy i opuszczenie budynku. Adamczykowie mają udać się w podróż do miejsca, gdzie wszystko jest, nawet zapałki. Rozpoczyna się podróż w warunkach, które w swojej audycji przedstawił Bogusław Wołoszański.
Po dotarciu do celu życie rodziny Adamczyków niewiele różni się od tego, które opisali polscy zesłańcy w książce „Kołyma”. Każdy dzień tak naprawdę jest walką o przetrwanie. Matka i dwoje starszych dzieci wykonują wręcz katorżniczą pracę, by dostać wynagrodzenie w postaci skromnej racji żywnościowej. Nawet młody Wiesiek najmuje się do oczyszczania pola z krowich ekskrementów. Nie inaczej jest na dalszym etapie tej odysei już po tym, gdy Związek Sowiecki został zaatakowany przez nazistowskie Niemcy. Młodzi mężczyźni otrzymują szansę zaciągnięcia się do tworzącej się armii polskiej, a dla pozostałych ogłoszona zostaje amnestia. Szybko okazuje się ona pięknym hasłem, a opuszczenie samozwańczego raju na ziemi wcale nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.
Historia opisywana przez Wiesława Adamczyka jest niezwykle smutna. Zapoznając się z nią, można się zastanawiać, jak to możliwe, że człowiek jest w stanie znieść takie trudy, żeby po prostu przeżyć. Dlatego też tym bardziej czytelnik docenia w tej opowieści te nieliczne momenty szczerej radości, jak na przykład wiadomość o rozpoczęciu operacji Barbarossa stanowiącej dla rodziny szansę na wyrwanie się z tego piekła, czy odnalezienie osieroconych dzieci przez daleką kuzynkę chcącą je zabrać ze sobą do Ameryki.
Wspomnienia Wiesława Adamczyka dotyczą nie tylko tułaczki przez rubieże Związku Sowieckiego, Kazachstan, Persję do Wielkiej Brytanii i dalej. W tle tej podróży rozgrywa się również inna pasjonująca opowieść o największej, najwspanialszej oraz najbardziej bezwarunkowej miłości, jaką można sobie wyobrazić – o miłości matki do jej dzieci. Anna Adamczyk jawi się w tej książce jako osoba niezwykle charyzmatyczna, która jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, żeby tylko zapewnić byt swoim dzieciom. Tę matczyną miłość najbardziej widać w scenie, w której przestrzega małego Wiesia, by nie zdejmował w pociągu butów, bo ktoś może je ukraść. A kiedy rzeczywiście zostają one ukradzione, Anna Adamczyk, zamiast nakrzyczeć na swojego syna, myśli o rozwiązaniu i szuka najmniejszej szansy, by zdobyć jakiekolwiek buty dla swojego syna.
Historia opisana przez Wiesława Adamczyka nie niesie ze sobą nic odkrywczego. Można nazwać ją  standardową opowieścią przedstawiającą szlak polskiego deportanta, a właściwie osoby wypędzonej ze swojego domu, przewiezionej w fatalnych warunkach na dalekie rubieże komunistycznego raju na ziemi, z którego ewakuowała się z armią Andersa. Niewiele różni się to od historii przekazywanej nam w szkole czy programach popularno-naukowych. Co zatem mogłoby wytrawnego czytelnika zachęcić do przeczytania tej książki. Otóż narracja. Spośród wszystkich historii, które miały miejsce na świecie, opowiedzenia warta jest każda. Najważniejsze jest to, żeby ją po prostu dobrze opowiedzieć. Nie mam wątpliwości, że Wiesław Adamczyk swoją historię przedstawił bardzo ciekawie. Są w niej momenty, które trzymają w napięciu, są fragmenty, przy których można odpocząć, a są i takie, kiedy na własnej skórze czuje się emocje autora, zwłaszcza złość na okupanta czy Boga, strach przed nieznanym czy smutek z powodu odejścia najbliższych mu osób. Poza tym w tej opowieści niezwykłe jest to, że przedstawia ona odyseję deportanta nie z punktu widzenia żołnierza, a dziewięcioletniego dziecka.
Choć z opowieści Wiesława Adamczyka nie dowiedziałem się niczego nowego, bardzo mnie ona ujęła. Nie jest to historią jakoś szczególnie trzymającą w napięciu, jednak nie można się od niej oderwać. Czytelnik od samego początku czuje ogromną więź z bohaterem. Opisując swoje wspomnienia, autor w niezwykły sposób potrafi wyrażać towarzyszące sobie emocje, co sprawia, że osoba znajdująca się po drugiej stronie książki razem z nim się smuci, cieszy, a nawet płacze. Przynajmniej mnie się to zdarzyło w trakcie lektury tej książki i to dwa razy: najpierw ze smutku, gdy Wiesław Adamczyk dowiedział się o śmierci swojej ukochanej mamy, a potem ze szczęścia, gdy na cmentarzu w Charkowie jego syn podarował mu łuskę pocisku wystrzelonego w ramach salwy honorowej na cześć spoczywających na tym cmentarzu oficerów zamordowanych w ramach zbrodni katyńskiej, wśród których znajdował się także Jan Adamczyk, ojciec głównego bohatera.
 
Lukas Koszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz