poniedziałek, 22 listopada 2021

Recenzja: Michał Gołkowski "Komornik. Arena dłużników."

Muszę się przyznać na samym początku: miałam do tego „Komornika” na początku stosunek zbliżony do przysłowiowej relacji psa z jeżem. Kilkanaście pierwszych stron było dziwną drogą i trudno mi było wejść w świat Ezekiela. Może być to spowodowane faktem, że jest to moja pierwsza książka tego autora, a więc również pierwsza z pewnego uniwersum, którego nie znam. Ale stare powiedzenie mówi, by nie oceniać książki po okładce, ani nawet po pierwszym rozdziale – więc dałam się wciągnąć tej Apokalipsie i… wcale nie żałuję. 

„Komornik. Arena dłużników” to część całości. Jest to element świata stworzonego już wcześniej przez autora, Michała Gołkowskiego, ale jest to także pierwszy tom z planowanych trzech (a może i więcej, nie wiadomo). Kto nie zna Gołkowskiego wcale, może zacząć właśnie tutaj, choć pewnie najlepiej byłoby zacząć od samego początku. Czytelnikowi takiemu jak ja umyka bowiem dużo smaków, dużo odniesień do wcześniejszych przygód bohatera staje się mniej zrozumiałych – i zakończenie pierwszego tomu zapewne nie bije takim obuchem po głowie, jakby biło, gdyby się znało poprzednie książki o Komorniku. Ale zacznijmy od początku właśnie. 

Jest to historia pewnej Apokalipsy, która przydarzyła się całemu światu (jak to Apokalipsy mają w zwyczaju), jednak poznajemy ją z opowieści głównego, tytułowego bohatera – narratora, który kiedyś już takie wydarzenia przeżył i dlatego teraz słucha dźwięku surm anielskich, popijając wygazowane ciepłe piwko. Ezekielowi towarzyszy dość wesoła kompania dziwnych ludzi, z których każdy ma pewne, hm, osobliwości, a jednocześnie pozostaje „normalnym” człowiekiem w dość nienormalnych okolicznościach. Jest to więc książka drogi – bo zaczyna się od skoku na główkę do środka globusa, ale też wraz z bohaterami przemierzamy pół globu, by obejrzeć koniec świata na starym kontynencie, a nie w Stanach (czyli inaczej niż w filmach katastroficznych!) Jest to także mocarna powieść przygodowa. Przygód tu mnóstwo, czasem aż za wiele: gdy przez dwa akapity nic się nie dzieje, to już wiadomo, że w trzecim pojawi się jakiś zły albo brzydki, bo dobrych tu na lekarstwo. Jest to oczywiście klasyka gatunku, a więc fantastyka w pełnej krasie. Świat Gołkowskiego to różnorodność i kręcący się w czasoprzestrzeni rollercoaster, z którego łatwo wypaść, dlatego najlepiej bardzo szybko czytać. Tym, co stanowi niewątpliwą zaletę książki (i pewnie wcześniejszych książek tego autora, jak mniemam), jest barwny język i styl pisarza. Gołkowski używa języka współczesności, mieszając go z cytatami z Biblii i zblazowaniem swojego bohatera, który przecież we więcej, więc chwilami bywa tą wiedzą sfrustrowany i daje temu upust w języku właśnie. Wszystko to okraszone jest niewybrednym poczuciem humoru, który mnie bardzo przypadł do gustu, jednak – jak to niewybredny żart – może być kąśliwy albo nawet oburzający dla niektórych co wrażliwszych w kwestii religijności czytelników. To nie jest książka poprawna politycznie w dokładnym rozumieniu tego sformułowania, ale nigdy nie godzi w człowieka. To, co mnie często razi w polskiej fantastyce: rubaszność, wulgarność, pewne prostactwo w pojmowaniu niektórych zjawisk, u Gołkowskiego nie ma miejsca i uważam tę cechę za ogromną zaletę. Wiecie, kim jest Ricky Gervais? No to tutaj jego grzeczniejszy kuzyn pisze fantastykę. Gołkowski wyśmiewa polityczną poprawność, wyśmiewa fanatyzm we wszelakiej formie, szydzi z głupoty i religijnego zaślepienia. Mnie ten rodzaj satyry bardzo odpowiada – i dlatego dałam się porwać, mimo początkowej dezorientacji. 

Czy czegoś mi w „Komorniku. Arenie dłużników” brakuje? Myślałam początkowo, że może drugoplanowe postacie powinny być zarysowane grubszą kredką. Jeżeli miałabym szukać minusów, to może tutaj znalazłabym jeden. Nie wiem, czy nadaje się tu słowo: schematyczne (czy Reggi jest postacią schematyczną?), ale chętnie dowiem się czegoś więcej o każdym z bohaterów. Choć oczekuję, że spotkam się z nimi ponownie w tomie drugim, więc może należy rozłożyć tę przyjemność na części i cierpliwie czekać. Podobno drugi tom już napisany. 

Bywa ta książka miejscami obrzydliwa, miejscami bardzo śmieszna (scena z piorunem – serio?), miejscami też nawet straszna. Jest na pewno bardzo wciągająca i przede wszystkim rozrywkowa, dlatego jeśli szukasz literatury na weekend, jeśli zmęczył Cię świat w jego aktualnym wydaniu, jeśli potrzebujesz odpoczynku od życia i chętnie przyjrzysz się zagładzie – polecam Ci ją serdecznie. Uwaga: czytanie w komunikacji miejskiej grozi dziwnymi spojrzeniami współpasażerów. Może przez durny uśmiech na gębie czytelnika. 


Oktawia Mościńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz