czwartek, 8 września 2022

Recenzja: Wiesław Myśliwski "Ostatnie rozdanie"

Jest to kolejna książka Myśliwskiego, którą mogłam przeczytać, a potem zrecenzować, dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak – dziękuję za egzemplarz.  

 „Ostatnie rozdanie” to powieść napisana w podobnej konwencji, co inne książki autora, jednak znacznie bardziej od nich filozoficzna, by nie rzec: filozofująca. Myśliwski lubi obudowywać swoje myśli w bardzo podobny sposób. Lubi sięgać po formę wspomnieniową, dając sobie tym samym prawo do licznych retrospekcji i wycieczek w czasie. Lubi też rozmaite powieściowe koncepty: na przykład w książce „Widnokrąg” fabułę otwiera i zamyka opis fotografii – nie tej samej, ale symbolicznie ukazującej ojca i syna. Podobnie jest i w tej książce. Przyczynkiem do tej historii jest notes, w którym przez większość swojego życia narrator zapisywał wszystkie kontakty, po latach będące już tylko przypadkowym zbiorem cyfr. Bardzo oczywisty i prosty zabieg literacki, wyjście od takiego notesu, a jak skuteczny, jak udany. Mam wrażenie, że taki właśnie jest Myśliwski: przecież to takie proste, a jakie dobre, myślimy, czytając.

Narrator to człowiek dziwny i chyba najmniej przeze mnie jak dotychczas lubiany bohater Myśliwskiego. Oczywiście – jak to u tego autora często bywa – mało się o nim dowiadujemy i powoli. Tyle wiemy, ile nam sam o sobie powie, a mówi niechętnie, urywkami. Zresztą w tej powieści fakty są mało ważne, mało ważne, skąd pochodzi, ile ma lat, z kim żyje. Ważniejsze: co myśli, jak postępuje i dlaczego. Mamy więc tego bohatera – narratora, niespełnionego malarza, zamożnego biznesmena, samotnika, choć kobieciarza, który zupełnie nie wiedzieć czemu, zrezygnował z miłości swojego życia i teraz wspomina. Pojawia się jeszcze jedna oś, według której prowadzi swoją opowieść narrator: listy Marii. Maria to, a jakże! wielka i niespełniona miłość naszego narratora. I tego właśnie zrozumieć nie mogę i to mnie drażni, gdyż lat mam więcej, niż szesnaście, a i autor miał więcej lat, gdy tę powieść pisał. Otóż ja nie lubię Werterów, miłości niespełnionych nie wiedzieć dlaczego, takich rozkapryszonych bohaterów, którzy odrzucają drugą osobę dlatego, że zawczasu wietrzą wielkie nieszczęście. Bardzo mnie więc drażniło to nieszczęście „na siłę”, jakby rozdmuchane, to, jak sobie po kolei psuł życie nasz narrator, choć przecież nie musiał. Tyle narzekania, żeby nie było, że jak Myśliwski, to tylko zachwyty.

Fabuła jest jednak, jak już pisałam, jedynie wybiegiem dla wyobraźni autora i filozofii, jaką chciał się podzielić z czytelnikiem. Jest to bowiem powieść, w której Myśliwski dużo pyta i mało odpowiada. Pretekstem do tego są rozmowy bohaterów przy kartach, podczas pracy, przy wódce. Monologi, przypadkowe spotkania. Listy, na które się nie odpowiada. Rozmowy o tym, po co właściwie się żyje, rozmowy o samotności, o życiu we dwoje, o butach. O sztuce, natchnieniu i rzemiośle, a także o niespełnionych pasjach i sensie życia, który każdy człowiek pokłada w czym innym. Mamy tu więc notes, a z tego notesu wygląda galeria postaci: jest i szewc, i krawiec, i kucharka i lekarka, a także adwokat, kochanka i profesor. Każdy ma swoją filozofię. Każdy ma własną ścieżkę. I na tym właśnie polega wielkość Myśliwskiego: że tematy bardzo ograne, bardzo proste, pytania zadawane od zawsze, on potrafi opisać, zadać i zagrać jeszcze raz, ale jakoś tak pięknie, jakoś tak zachwycająco. 

Jeżeli ktoś pragnie przeczytać tę książkę dla fabuły, może ugrzęznąć we wspomnieniach, opisach, refleksjach. Takiej osobie polecę choćby „Kamień na kamieniu” albo nawet „Widnokrąg”, zdecydowanie bardziej urozmaicone fabularnie, zamaszyste, szalone i na swój sposób trzymające w napięciu. Jeśli jednak jesteście gotowi na filozoficzną wycieczkę, owszem, przyprawioną wojenną, miłosną i trochę tajemniczą historią głównego bohatera, polecam Wam tę książkę. Będzie dobra na jesienne wieczory, bo jest trochę jak jesień właśnie: nostalgiczna, wzruszająca, cała w zamyśleniu. 



Oktawia Mościńska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz