W tej części książki znajdujemy się w latach 1770. Claire i Jamie nadal zamieszkują Karolinę Północną. Żona, mając świadomość tego co wydarzy się na przestrzeni najbliższych lat opowiada mężowi o zbliżającej się wojnie, tak zwanej Rewolucji Amerykańskiej, która ma rozpocząć się dopiero w 1775 roku. Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja w ich stanie za sprawą brytyjskiego gubernatora Williama Tryona taje się napięta, a zarówno Jamie jak i Roger muszą stanąć do walki oraz wspierać
działania angielskiego przywódcy. Sprawy się jednak komplikują, gdyż przeciwko nim występują ich sąsiedzi i znajomi, z którymi Jamie nie chciałby walczyć.
Z pozytywów, których mimo całej sympatii trudno mi się doszukać, to autorka w końcu doprowadza historie Brianny i Rogera do ślubu, a ich syn Jeremiah zostaje ochrzczony oraz już w wieku trzech lat udowadnia swoją zdolność do podróżowania w czasie za pomocą kamieni. To jednak odkryją osoby wytrwałe, które dadzą radę dotrwać wcześniejsze 1200 stron.
Fabularnie tom jest ciężki z jednego powodu - zbyt dużo tu się nie dzieje. Mamy naciągane, przydługie sceny i rozpisany na kilkadziesiąt, albo nawet kilkaset stron zjazd Szkotów w Karolinie Północnej oraz historię Bitwy pod Alamance i powstania spowodowanego niezadowoleniem ze zbyt wysokich podatków.
Chciałabym wam napisać coś więcej, ale nie mam zdolności Pani Gabaldon, a i Wam zapewne nie będzie się chciało czytać gigantycznej recenzji sprowadzającej się do jedynej słusznej konkluzji. "Ognisty krzyż" jest po prostu najsłabszym ogniwem tej serii.
Na mnie czeka już "Tchnienie śniegu i popiołu", które jest przerażająco tak samo grube, ale nastawiam się pozytywnie i zabieram się do lektury. A wy dajcie proszę znać czy przeczytaliście ten tom i czy macie podobne odczucia.
Agata Roszak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz