piątek, 30 września 2022

Recenzja: Berners-Lee Mike "Taki mamy ślad węglowy. Fakty, liczby, procenty."

 Książkę tę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dolnośląskiego. Czy wiecie, dlaczego nabiał i wołowina to jedne z największych „trucicieli” naszego klimatu? A czy wiecie, dlaczego dla własnego i wspólnego dobra powinniśmy przestać prasować ubrania? Czym jest n atmosferyczna sadza? Ile trzeba wypić mleka, by zrównoważyć ślad węglowy przelotu samolotem z Londynu do Nowego Jorku? Na tego typu, a także inne pytania (na które najpewniej sami byście nie wpadli) odpowiada książka Mike’a Bernersa. Autor postanawia rozprawić się z faktami na temat śladu węglowego, czyli zjawiska, o którym do niedawna chyba mało kto wiedział, a w ostatnich latach, w obliczu galopującego kryzysu klimatycznego, dowiedział się prawie każdy. Jest to właściwie wznowienie książki, którą autor napisał już dziesięć lat temu: fakty, liczby i procenty zmieniły się jednak w tym czasie zastraszająco, w związku z czym Berners postanowił odświeżyć swoje dzieło.

Ślad węglowy zostawia każdy z nas, ale też głównie od nas zależy, jak duży on będzie. Mówi się, że kropla drąży kamień: można więc utyskiwać, że za największymi ekologicznymi katastrofami stoją kolosy, a można zastanowić się, co może zrobić każdy z nas, by choć odrobinę zmniejszyć swoją emisję gazów cieplarnianych. I w tym zadaniu może pomóc właśnie ta książka.
Choć podtytuł może zniechęcać tych, którzy na co dzień nie lubią operować liczbami, ja jednak gorąco zachęcam, by po tę książkę sięgnąć. W ostatnim czasie zewsząd atakuje nas medialny przekaz, nie zawsze pozytywny i często będący zwyczajnym chwytem marketingowym, dotyczący szkód, jakie wyrządzamy środowisku swoimi codziennymi wyborami. Mike Berners – Lee porusza ten sam temat, robi to jednak z pomysłem i solidną dawką brytyjskiego poczucia humoru. Są fakty, są liczby, są wykresy, ale są też obrazy i porównania, dzięki którym nawet mój mało konkretny mózg humanistki jest w stanie wyobrazić sobie, co powinnam robić, by zmniejszać swój ślad węglowy. Autor zaczyna od najmniejszych liczb: ślad węglowy zimnej wody z kranu, wysłanego maila lub papierowej reklamówki, a potem przedstawia rosnąco kolejne, kończąc na tych kolosalnych, jak lot w kosmos czy pożary lasów. Dzięki tak skonstruowanym rozdziałom łatwo nam się odnaleźć i „skoczyć” do zagadnień, które nas bardziej interesują (na przykład: dotyczących żywienia lub podróżowania). Książka jest zatem bardzo przejrzysta. Na ogromny plus zasługuje również rozdział pod koniec, w którym autor podpowiada, w jaki sposób każdy z nas może obliczyć i zmniejszyć własny ślad węglowy. Są to konkretne propozycje i cieszę się, że mogłam się z nimi zapoznać.
Mam jednak duży problem z tłumaczeniem angielskiego tytułu: oryginalnie brzmiał on How bad are bananas. The carbon footprint of everything. Zdaję sobie sprawę, że żartobliwe sformułowanie o „złych bananach” mogłoby się nie przyjąć w języku polskim i nie jest ono tak znajome, jak sformułowanie „Sorry, taki mamy klimat”. Uważam jednak, że dużo lepiej oddaje istotę tej książki tytuł oryginalny. Polski podtytuł o faktach, liczbach i procentach – jak już pisałam – może odstraszać, a zupełnie niepotrzebnie.

Dużo tutaj ciekawostek, interesujących przykładów, ale też wstrząsających faktów. Jako wegetarianka wiedziałam na przykład, że wołowina ma ogromny ślad węglowy, ale nie wiedziałam, że aż tak ogromny: podczas gdy 50 gramów białka z soczewicy to około 420 gramów uwolnionego CO2, tyle samo gramów białka z wołowiny produkuje aż… 25 kilogramów dwutlenku węgla. Czy trzeba zatem żywić się wyłącznie owsianką i zimną wodą? Byłoby najlepiej. Można jednak zaczynać od drobniejszych kroków, nie aż tak radykalnych. Aby codziennie, krok po kroku starać się zmieniać swoje przyzwyczajenia i wybory na lepsze dla planety (a więc finalnie: dla nas!), polecam serdecznie przeczytać tę książkę. Z tego, co wyczytałam, wydano ją na papierze z odzysku.

 

 

Oktawia Mościńska


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz