czwartek, 21 kwietnia 2022

Recenzja: Tulio Avoledo "Krucjata dzieci"

Najpierw trzeba zaznaczyć, co było na początku tego uniwersum, bo gdzieś tam w głowach się kołacze, że Metro 2033 to jakby klasyk s-f i co warte uwagi, stworzony przez bardzo młodą osobę, a następnie stale rozbudowywany przez kolejnych twórców już z pełnoprawną nazwą Uniwersum Metro 2033. 

Genialny osiemnastolatek Dmitry Glukhovsky tworzy powieściowy świat po wojnie atomowej. Moskwa i stacje metra pełne są osób ocalałych po nuklearnej hekatombie. Jedyną szansą na życie jest wegetacja w podziemnych stacjach metra odgrodzonych od powierzchni szczelnymi wrotami. Pod ziemią też nie jest bezpiecznie, ponieważ krążą w niej różnie umotywowane politycznie grupy, potrzebnych do życia składników jest mało, a dodatkowo z zewnątrz przebija się nie tylko promieniowanie. Łącznikami między mrocznymi plątaninami korytarzy a światem zewnętrznym są stalkerzy.  

Zawsze jak to bywa w takich przypadkach wyjścia są dwa: albo twórca popełnia dzieło życia na samym starcie, a późniejsi autorzy dokładają się do sukcesu albo jednak bardziej ten sukces rozdrapują i ogołacają go z wartości. Sprawdźmy jak jest w tym przypadku i wybierzmy się na jałowe postapokaliptyczne ziemie- do Włoch, a dokładnie do Mediolanu. Jesteście ciekawi co znajduje się w powieści “Krucjata dzieci” Metro 2033 autorstwa Tulio Avoledo? 

“adin, dwa, tri…” nie to nie Kaszpirowsky, a ojciec John Daniels, który jest właśnie wyrywany szponom śmierci przez defibrylator- tak zaczyna się powieść. Autor Tulio Avoledo umieścił Danielsa jako centrum dwóch ze swoich dzieł z tego cyklu, pierwszego osadzonego poza Rosją- “ Korzenie niebios” i “Krucjata dzieci”  

Ojciec zakonny Daniels przybył do Rzymu z USA, a konkretnie z Bostonu, gdzie została jego rodzina. Gdy na świat zaczęły spadać bomby schronił się w Katakumbach Świętego Kaliksta. Odebrał święcenia kapłańskie dwa lata po wojnie. W roku 2033 ojciec Daniels wyruszył wraz z siedmioma Gwardzistami do Wenecji z misją odnalezienia Kardynała, który mógłby powołać konklawe. W “Krucjacie…” spotykamy go w nieciekawej scenerii, gdy wyniszczony przez wydarzenia z tomu poprzedniego postanawia zwrócić się przeciwko swoim mocodawcom. Chce ich zniszczyć, a w tym świecie niszczy się totalnie. Ojciec podróżował z bombą atomową do Rzymu i zgubił ją. Jakby dziwacznie to nie brzmiało, to w tej konwencji się sprawdza ponieważ, spotkamy w tej powieści zarówno kanibali jak i odniesienia do popkultury- odprawiane w zmienionej formie sceny z Gwiezdnych Wojen były symboliczne- miały dość groteskowy wymiar.

Jak to bywa w tym cyklu nie brak tutaj ohydy i okrucieństwa, ale takiego prawdziwego i bestialskiego. Językowo wszystko wygląda poprawnie, czyta się sprawnie, ale dialogi momentami drapią w gardło. Chwilami autor bawi się w dziwne interpretacje i ornamentykę językową, aby za chwilę pisać prostym stylem. Tutaj byłem lekko zmieszany, jeżeli chodzi o ułożenie całości w głowie. 

Zakończenie niestety nie do końca spełniło moje oczekiwania. Fabuła jak to w wielu ksiażkach kłębiła się przez całość powieści, a finalna potyczka była krótko mówiąc zbyt krótka i dość banalna. Jako, że zaczynam z tym uniwersum to na zachętę wystawię ocenę 5/10, mam jeszcze trzy kolejne powieści z siostrzanego cyklu, więc liczę na więcej i lepiej. 


Maciej Kucab


Książka otrzymana w ramach współpracy z wydawnictwem



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz